Autostrada
Cisza. W powiewie wpadającym przez okno czujesz delikatny chłód
poranka. Wschodzące słońce tworzy na przedniej szybie twojego
samochodu ledwie zauważalne, delikatne pasma barw. Gdzieś spoza
szpaleru drzew dobiega cię szczekanie psa i śmiech dzieci, oddalający
się
coraz bardziej. Po chwili już nic nie mąci panującego nastroju. Patrzysz
przez chwilę na wolno opadające drobinki kurzu, widoczne w promieniach
światła jako małe iskierki. Czujesz, że taka chwila się więcej już
nie
powtórzy. Jeszcze chwilę się wahasz, ale wiesz już, że nie zmienisz
decyzji.
Przekręcasz kluczyk. Spod maski samochodu dobiega cię głośny warkot,
przechodzący momentami w zgrzyt. W końcu silnik zapala. W nagłym
zawirowaniu powietrza kurz wiruje jak w potępieńczym tańcu, zrywając
na
chwilę więzy nałożone przez prawo ciążenia. Ale ty już tego nie widzisz,
ruszasz powoli do przodu, w stronę wyjazdu na drogę. Przyspieszając
coraz bardziej włączasz radio. Wschodzące słońce masz za plecami,
odwracasz lekko lusterko aby nie zostać oślepionym.
Przed sobą widzisz wjazd na autostradę. Na jedynym drogowskazie
widnieje napis "SZCZĘŚCIE". Niestety, w pędzie umyka ci sprzed oczu
liczba oznaczająca dzielącą cię od niego odległość. A może jej wcale
nie
było...
Już jedziesz po twardej, powoli nagrzewającej się nawierzchni.
Zapowiada się piękny dzień, ale ty tego nie zauważasz, wpatrzony w
niknącą na horyzoncie czarną wstęgę niosącej cię autostrady. Na razie
nie
widzisz żadnych zakrętów, obie krawędzie drogi zlewają się w oddali
w
jeden punkt. Biała, przerywana linia prowadzi cię jak nić Ariadny prosto
w nieznane. Gdzieś daleko w tyle został twój dom, twoje dzieciństwo
- ty
jednak już o tym nie pamiętasz. Nie pamiętasz nawet chwili niepokoju,
który cię ogarnął gdy zauważyłeś, że z przeciwka nikt nie wraca.
Pochłonęła cię całkowicie umykająca spod kół szosa i gwizd wiatru na
czubku anteny. Czujesz się wspaniale.
Im dalej jedziesz tym więcej napotykasz innych samochodów. Myślisz,
że
oni też jadą po szczęście. Boisz się. Może dla ciebie nie starczy!
Wciskasz
mocniej pedał gazu. Strzałka prędkościomierza, z początku powoli, później
coraz szybciej pnie się w górę. Nie musisz obawiać się policji, jedynymi
znakami jakie napotkałeś były te, które po kolei znosiły wszelkie zakazy.
Coś się z tobą dzieje. Od pewnego czasu zacząłeś trąbić na tych, którzy
cię
wyprzedzali. Kilku innych zepchnąłeś z drogi. Ale to dawno przestało
być
dla ciebie ważne.
Jedziesz już z maksymalną prędkością. Masz za sobą niejeden zakręt.
Kilka razy byłeś już na granicy śmierci, gdy rozpędzone auto miotane
siłą
odśrodkową tańczyło na krawędzi drogi. To, że jedziesz dalej przypisujesz
swoim umiejętnościom, swojej wirtuozerii w panowaniu nad kierownicą.
Jesteś panem szosy. To, że hamulce już dawno odmówiły posłuszeństwa,
że
zarzynana do granic wytrzymałości skrzynka biegów z coraz większym
oporem pozwala ci zmienić bieg na niższy, wolniejszy - nie ma dla ciebie
żadnego znaczenia. Droga należy do ciebie. Ty należysz już do drogi.
Pędzisz z zawrotną prędkością w poszukiwaniu szczęścia i zastanawiasz
się, kiedy w końcu do niego dotrzesz.
Na poboczu dostrzegasz nagle jakąś postać. Autostopowicz? Chyba nie,
nie macha do ciebie. Nagle uświadamiasz sobie, że już gdzieś widziałeś
tego człowieka. Gdzieś, kiedyś... Powracają jakieś obrazy z twojego
dzieciństwa. Zapach domu, głos matki... Dociera do ciebie, że widziałeś
Go w cieniu drzewa na początku twojej podróży. Siedział również u stóp
drogowskazu, widziałeś Go kilka razy w czasie jazdy - przed trudniejszymi
wirażami, albo przy prostej drodze. Zawsze patrzył na ciebie z miłością
oraz z wielkim zatroskaniem. Nie potrafisz zrozumieć jak to się stało,
że
jeszcze nigdy nie zwróciłeś na Niego uwagi.
Twoja noga sama dotyka pedału hamulca. Nie zastanawiasz się jak to się
stało, że znowu zadziałał. Zatrzymujesz się przy Nim. Wysiadasz. Czujesz
nagły zawrót głowy. Tak dawno nie stałeś już na twardym gruncie - może
to były nawet całe lata... Patrzysz na Niego, oczekujesz czegoś. Ale
On nic
nie mówi. Bez słowa odwraca się i idzie, odchodzi wąską ścieżką
prowadzącą w głąb lasu. Nie zauważyłeś jej wcześniej, przyzwyczajony
do
szerokiego pasma asfaltu. Domyślasz się, że masz iść za Nim.
Prowadzi cię przez las. Jest chyba koło południa, promienie słońca
prześwitującego przez gałęzie drzew padają prosto z góry. W ich blasku
wirują kolorowe motyle. To najpiękniejsza chwila twojego życia. Gdzieś
z
przodu, trochę z prawej strony dobiega cię ryk jakiegoś dzikiego
zwierzęcia. Nie boisz się. Wiesz, że z Nim jesteś bezpieczny.
Dróżka, którą idziecie, zaczyna powoli piąć się pod górę. Z każdą chwilą
zaczynają do ciebie docierać dawno zapomniane wrażenia: zapachy,
kolory, dźwięki. Uświadamiasz sobie jak dawno nie słyszałeś śpiewu
ptaków. Woń lasu sprawia, że czujesz się świeży, nowo narodzony.
Tymczasem docieracie na szczyt wzgórza. Rozpościera się stąd wspaniała
panorama. Jak okiem sięgnąć wszędzie naokoło jest las. Tylko z jednej
strony, daleko na horyzoncie widzisz jakieś pola i zabudowania. Po
przeciwnej stronie spomiędzy drzew prześwituje błyszcząca wstążka rzeki.
Powietrze jest orzeźwiające, lekki powiew wiatru przypomina ci tę krótką
chwilę wahania zanim ruszyłeś w drogę.
Mógłbyś tak stać godzinami i cieszyć się swoim nowym odkryciem.
Czujesz, że znalazłeś szczęście. Nagłe, delikatne dotknięcie odrywa
cię od
cudownego widoku. Odwracasz się. Twój Przewodnik coś ci pokazuje.
Wiedziesz wzrokiem w tym kierunku. Autostrada! Już o niej zdążyłeś
zapomnieć. Powietrze jest tak przejrzyste, że gdy przyglądasz się uważniej
dostrzegasz swój samochód porzucony na skraju drogi. Patrzysz dalej,
w
kierunku w którym miałeś jechać. Droga wspina się na wzniesienie, po
czym nagle urywa się. Nie ma jej. Jest tylko bezdenna czeluść, otchłań
która na ciebie czekała. Już nic nie widzisz. Łzy szczęścia całkowicie
przesłoniły ci obraz. Czujesz tylko uspokajające dotknięcie na ramieniu.
Dotknięcie, które sprawia, że wiesz - już nigdy nie będziesz sam.
Michał Chaniewski, Gdynia 1997
|